Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/202

Ta strona została przepisana.

Cicho grała jakąś średniowieczną melodję fisharmonja; z szelestem miękkich skrzydeł latało nietoperze; z lekkim szmerem uderzał o szyby zalatujący z Sahary piasek; półgłosem śpiewali zakonnicy: dwie stare murzynki, ukryte w ciemnym kącie świątyni ciężko wzdychały i biły się w piersi.
Oświecony dwiema palącemi się świecami brat Piotr stał przy ołtarzu, z rękami wzniesionemi do ukrzyżowanego Chrystusa. Miał twarz natchnioną i rozpromienioną, duże, piwne oczy chwilami płonęły, to znowu szkliły się od łez. Wtedy widziałem silnie zaciśnięte wargi, drgające od powstrzymywanych łkań.
Po skończonem nabożeństwie zakonnicy odmawiali chórem „Ojcze nasz“, i gdy doszli do słów:
...fiat voluntas Tua...
z pośród zmieszanych głosów, wyrwało się rozpaczliwe wołanie brata Piotra, wołanie bolesnego poddania się woli Pana życia i losów ludzi.
Nazajutrz rano poszedłem pożegnać przełożonego i dowiedzieć się od niego szczegółów o pracy zakonu i o nastrojach ludności. Mieszkanie zakonnika mieściło się na samym końcu klasztoru, skąd roztaczał się widok na obszerną dolinę, zbiegającą ku Nigrowi.
Wszedłem i nagle ujrzałem na tle jasno błękitnego nieba sylwetkę brata Piotra. Siedział