Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/204

Ta strona została przepisana.

tkaniny odcinała się minjatura, otoczona złotym łańcuszkiem z wiszącym na nim brylantowym krzyżykiem. Ujrzałem misternie namalowany na słoniowej kości portret młodej kobiety.
— Siostra? — zapytałem.
— Nie... — odparł mnich szeptem.
— Umarła?... — zadałem nowe pytanie.
— Nie... — padła rozpaczliwa odpowiedź, a drżąca ręka zakonnika dotknęła czarnego krzyża, wiszącego na piersi.
Chciałem wyjść z celi, lecz brat Piotr zatrzymał mnie i, chwytając za ramię, zaczął mówić szybko, niby obawiając się, że ktoś mu przeszkodzi:
— Całe życie moje się zmieniło, zestarzała się sterana i zbolała dusza; szesnaście lat włóczęgi i ciężkiej pracy zakonnej na Saharze, w Marokku i tu pod zwrotnikiem... bez wytchnienia, bez troski o siebie, i — nic, nic! Jak wtedy tak i teraz, krwawi udręczone wspomnieniami serce człowiecze, słabe, biedne, nigdy nie zapominające, nigdy nie ukojone w bólu serce...
Wkrótce po tym wybuchu Białego Ojca opuściłem klasztor. Siedziałem, myśląc o miljonach niewidzialnych dramatów ludzkich, ukrytych wszędzie na ziemi od bieguna do bieguna... Chciałbym bardzo wiedzieć, co żyło w umęczonem sercu, bijącem pod habitem brata Piotra, aby go pocieszyć, lub dodać mu otuchy.