— Słuchaj — rzekł, ledwie bełkocząc opuchniętemi wargami, — to już koniec! Już nie dożyję do jutra i nigdy nie zobaczę swego kraju i swojej rodziny. Nigdy...
Radkiewicz zaczął go pocieszać, ale Finlandczyk oczy przymknął i znowu rozpoczął swoją jednostajną, jak wycie wiatru, ponurą pieśń, śpiewał ją do północy, a później zamilkł, i tym razem na zawsze.
Radkiewicz obmył i ubrał towarzysza niedoli, owinął go w skóry fok i złożył śród piaszczystych, śniegiem spowitych wydm, aby oddać go ziemi na wiosnę, gdy piasek odmarznie... Pozostał sam i wyglądał wiosny, starannie odpędzając myśl o tem, że zima nigdy się nie skończy, i czując, że rozpacz straszliwa i obłęd chwytają go za serce i mózg.
— Oszaleję... oszaleję! — ściskając sobie głowę, myślał Radkiewicz.
I z pewnością takby się stało, gdyby nie wiosna, która jakgdyby odrazu, jednym skokiem przymknęła tu z południa... Śnieg zaczął topnieć pomału, zjawiły się jakieś muszki, do szałasu wpełzały drobne, czarne pająki; jakieś małe ptaszki uganiać się zaczęły śród zarośli cedrów, a w kilka dni później wysoko pod obłokami długo krążył pierwszy sznur dzikich gęsi, daremnie szukając wolnej od lodu wody. Odleciał jednak ten pierwszy goniec wiosny zpowrotem
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/29
Ta strona została przepisana.