Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/41

Ta strona została przepisana.

krzyków, nawoływań, zgrzytu łańcuchów, łoskotu wind, wycia syren i gwizdania lokomotyw, — mój towarzysz zawołał:
— Oszaleję! Biegnę na „Australję“!
Pozostałem samotny i obserwowałem życie portu.
Małe, silne statki ciągnęły na długich sznurach szeregi niezgrabnych kryp chińskich, któremi przewożono aż do Czi-Foo ryby, morską kapustę, trepangi, tran i wielkie, czarne ostrygi — „lozaj“.
Setki drobnych, dziwacznych łodzi rybackich, o wysokich, pomarszczonych w liczne fałdki żaglach, przychodziły z morza i wyrzucały wprost na brzeg stosy ryb, olbrzymich, okrągłych krabów, wiązanki wodorostów i wielkie muszle, pokryte warstwą czarnego, cuchnącego mułu.
Pośród zgrzytliwego hałasu, który unosił się i drgał w powietrzu, nie słychać prawie było gwizdków parowców.
Zdaleka na widnokręgu ukazał się ciemny punkt i rósł bardzo szybko.
— Statek! Statek wojenny! — krzyknął ktoś w porcie, i wnet cały tłum rzucił się do przystani, gdzie zwykle zatrzymywały się szalupy okrętów wojennych.
Z mgły coraz wyraźniej rysować się zaczynały kontury statku. Miał trzy niskie a grube kominy i dwa maszty.