Wielkie, bogate miasto otoczyło wkrótce Olafa Wegena.
Wchłonęło go w siebie, jak wielka pompa, wsysająca piasek na redzie.
Musiało jednak znaleźć miejsce dla przybysza.
Uczyniło to, pozostawiwszy go wraz z żółtemi skórzanemi walizkami i stalowym kufrem okrętowym we wspaniałym hotelu.
Dokuczali Wegenowi jacyś nowi dziennikarze.
Reporter portrecista rysował Olafa.
Kilka młodych panienek otoczyło króla ekranu i błagało o autografy i fotografje.
Porykiwały samochody. Turkotały tramwaje, biegnące wpobliżu, chłopcy wykrzykiwali nazwy dzienników południowych. Dolatywały zapachy z kuchni. Z lekkiem warczeniem sunęły windy hotelowe.
Olaf westchnął.
— Wszystko jak wszędzie! — szepnął. — Standartowe życie.
Pomyślał chwilkę i dodał z rozpaczliwym ruchem ręki:
— Odrazu mogę przewidzieć, co mnie będzie kosztował pobyt tu i czego tu mogę się spodziewać... Wszystko to doświadczałem sto, nie! tysiąc razy!
Ścisnął skronie zimnemi rękami.
Przebrał się szybko i wyszedł na miasto.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/50
Ta strona została przepisana.