— Dokąd mam jechać? — spytał szofer, gdy Olaf Wegen wygodnie usadowił się w aucie i zapalił cygaro.
— Dokąd? — powtórzył zdumiony artysta.
Pytanie sprawiło mu przykrość, niemal ból. Był zmuszony nagle myśleć i decydować.
— Zapłacę panu dolarami hojnie, jeżeli znajdę cichy, piękny kąt, gdzieś nad morzem, zdala od dużego miasta... — rzekł niepewnym głosem.
Szofer aż podskoczył na siedzeniu. Po chwili zeszedł i otworzył drzwiczki auta.
Przyglądał się pasażerowi i coś kombinował.
— Czy takie miejsce może być dalej od Oslo? — spytał.
— Gdzie chcecie, chociażby na biegunie — odparł ze smętnym uśmiechem Olaf. — Zrozum mnie pan! Chcę zostać sam, daleko od zgiełku, nudnych ludzi i jeszcze nudniejszego życia miejskiego!
— Hm... — mruknął szofer. — Znam takie miejsce... Daleko to, bo aż w Tjörd... na brzegu Bjärkfjordu... Woziłem tam przed laty pewnego bankiera... Rzucił się biedak do morza... Desperat!... Ale miejsce piękne, ustronne i ciche... ciche, jak grób... Doprawdy, jak grób...
Olaf Wegen milczał. Prawie nie słuchał mówiącego.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/53
Ta strona została przepisana.