Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/56

Ta strona została przepisana.

rafami, szalało czarne, żałobne morze, porysowane bielą grzywiastych fal, z łoskotem, hukiem i sykiem kipieli bijących w twardy pancerz brzegu.
Auto wbiegło na szczyt niewysokiej przełęczy.
Olaf ujrzał małe, białe miasteczko, otoczone lasem od północy, a od wschodu — gęstemi zaroślami jałowcu.
Dalej odłogiem leżała równina, cała złocista i fioletowa od wrzosów.
— Tjörd... — objaśnił szofer. — Rybacka mieścina... Cicho tu i spokojnie! — A ten bankier, panie, to z tamtego zębatego cyplu skoczył na rafy!... Nikt się nie dowiedział, dlaczego to uczynił... Może jakieś nieszczęście albo troska zadręczyły go do reszty... Świeć Panie, nad jego duszą... Niedola i bogaczy ściga...
— Z pewnością, że ściga... — z przekonaniem w głosie potwierdził Olaf Wegen i westchnął.
Stanęli przed bramą zajazdu „Skrzydła mewy“.
— Piękny tytuł dla filmu — pomyślał Olaf, odczytawszy napis na szyldzie...

II.

Olaf Wegen już tydzień cały mieszkał w „hotelu“ sędziwego Ljena Kronkheima.
Wstawał rano, pił kawę i, zabrawszy ze sobą śniadanie, szedł w góry lub na łąki, okryte wrzosami.