— Jestem najlepszym pływakiem wśród artystów w Hollywood! — odparł z dumą.
— Pięć i pół kilometrów... — upomniała, patrząc na niego uważnie.
— Dopłynę i powrócę! — zawołał, prostując ramiona.
— Dobrze! — rzekła, odchodząc.
Spotkali się już w wodzie na środku fjordu.
Dopłynęli do wyspy o zachodzie słońca.
Dziewczyna przyniosła Olafowi rybackie portki i kurtę. Jedli razem kolację — pieczone z cybulą ryby, mleko i chleb. Artysta opowiadał jej o swojem życiu. Słuchała w milczeniu, trochę smutna.
Rano Olaf odpłynął.
Pomiędzy Waagsö a północnym przylądkiem fjordu przerzucił się na plecy i spojrzał w stronę wyspy. Z wysokiego brzegu migotała na jasnem niebie czerwona chusta, niby duży szkarłatny motyl miotał się nad skałą.
Tegoż wieczora Olaf Wegen rzekł do starego Ljena Kronkheima, klepiąc go po ramieniu:
— Wynajmijcie dla mnie wózek i konie, ojcze! Wypocząłem znakomicie w Tjörd. Czuję w sobie siły i chęć do życia!... Muszę już brać się do pracy. Obmyśliłem piękny film. Będzie się nazywał „Rusałka z Waagsö“. Wszyscy, którzy obejrzą ten obraz, poczują zapach życia, które jest jak morze: przypływ
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/63
Ta strona została przepisana.