Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/71

Ta strona została przepisana.

wali robotnicy, dorzucając na palenisko węgiel kamienny, biorąc go z grubego pokładu, czerniącego pośród skał. Jednak największa część ludności tej tajemniczej osady pracowała w innem miejscu. O parę kilometrów na wschód od osady zauważyć można było olbrzymią strugę wody, która z grubej glinianej rury biła w bok wywozu, wyrywając całe warstwy ziemi i piasku i unosząc je nadół na dno, gdzie były ustawione szerokie rynsztoki, kierujące mętną wodę do przeróżnych maszyn. Tu, na „waszgerdach“, zatrzymywano złoto, tak zazdrośnie ukrywane przez naturę w głębi ziemi.
W innych wąwozach ludzie pracowali w szybach lub ortach. Kopali nowe głębokie tunele w zboczach górskich, toczyli ciężkie wózki z ziemią złotodajną i zrzucali ją obok maszyn dla przemywania złota i oczyszczania go od ziemi, piasku i drobnego żwiru.
Na terenie tych robót uwijali się dozorcy, dając wskazówki i przyspieszając bieg pracy. Od czasu do czasu niektórzy robotnicy oddalali się od maszyn, unosząc woreczki z żółtej, nie wyrobionej skóry, obwiązane cienkiemi rzemykami, pełne złota, które zdejmowano z maszyn i odnoszono na skład. Czasami przy maszynach rozlegał się wesoły okrzyk:

Fart! Fart![1] — Oznaczało to, iż z pośród

  1. Szczęście