kryły czarne wrzody choroby. Wsadzono ją wraz z innemi na wielbłądy i rzucono tu do Naron-Khuhu-Gobi na pastwę złego ducha... Czarny człowiek nie mógł czekać na jej powrót w swoim domu i przybył tu... Chce przekroczyć granicę „uchùł“ i pozostać przy dziewczynie na śmierć lub życie... Powiada, że serce mu już umarło z troski o nią...
Kazałem rozpalić ognisko z „argyłu“[1] i przyrządzić herbaty. Częstowałem Afgańczyka, który smętnym głosem opowiadał o niepokoju i męce swojej, a później oznajmił, że ma ostry wzrok i, że daleko na horyzoncie zoczył już złowrogie czarnożółte znaki śmierci. Postanowił więc pozostawić tu wielbłąda, aby się nie zbliżał do niebezpiecznego miejsca, a sam miał zamiar iść piechotą do obozu chorych.
Rozstaliśmy się o zachodzie słońca, gdy wyznawca Islamu Afganczyk rozpoczął już wieczorny „salam“.
Siedząc na ziemi, zapatrzony w zachodzące słońce, w milczeniu skinął nam na pożegnanie ręką.
Wkrótce zniknął nam z oczu...
∗ ∗
∗ |
Tą samą drogą powracaliśmy w trzy miesiące później.
- ↑ Suchy nawóz wielbłądzi.