bywała tu nieznaną drogą inna jeszcze klęska — czarna ospa, a gdy zaczynała grasować, wyspa pustoszała i oczekiwała na przybycie nowych mieszkańców, którzy znajdowali w szałasach, w norach ziemnych lub wprost w krzakach trupy, rozszarpane przez drapieżne ptactwo i wilki.
W zimie po lodzie odbywały one wyprawy na Tała-Uchuł, a później wyły długo, ponuro i groźnie, jakgdyby widziały przed sobą oblicze śmierci.
Tłum takich mieszkańców wyspy stał na brzegu i przyglądał się małej łodzi żaglowej, rzucanej przez fale, a sunącej w stronę Olchonu.
— Słuchaj, Buszak — zaseplenił zjedzonemi przez trąd wargami stary Burjat, zwracając się do wyniszczonego przez dżumę młodzieńca — to nikt z naszych, bo płynie od Irkuckiego brzegu.
— A może to jakiś rybak zbłąkał się i woli przed burzą tutaj się schronić, niż walczyć z falami? — odrzekł Buszak.
— Nie może być! — potrząsnął głową trzeci, podobny do potwornego widma o wystających, opuchniętych stawach, wyglądających przez dziury brudnych łachmanów. — Żaden się nie odważy. Wolałby zginąć w „świętem morzu“ niż tu skierować łódź.
— Więc któżby to mógł być? — pytał znowu pierwszy.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/97
Ta strona została przepisana.