Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy z zaciekawieniem i niepokojem przyglądali się żeglarzowi, który bardzo zręcznie prowadził swoje czółno, tnąc fale i szybko zbliżając się do brzegu wyspy.
Stojący na brzegu spojrzeli na siebie z trwogą i zaczęli oddalać się w głąb wyspy.
— Lepiej się nie pokazywać na oczy! — szepnął ktoś z tłumu, przypominając sobie pogłoski, które od czasu do czasu krążyły śród chorych, otrzymujących wiadomości z niewiadomych nikomu źródeł. Pogłoski te niepokoiły mieszkańców wyspy, poniewać mówiły o projekcie władz wysiedlenia chorych do jakiegoś szpitala. Pogłoski te były zmyślone, gdyż rząd rosyjski wcale nie dbał o wyspę, a wszechwładni generał-gubernatorzy w Irkucku nawet nic wtedy o Olchonie i jego mieszkańcach nie słyszeli.
Tymczasem łódź przybiła do brzegu wyspy, a wiatr i fale do połowy wyrzuciły ją na piasek. Z łodzi wyskoczył młody człowiek w czapce studenta uniwersytetu rosyjskiego i w długich butach myśliwskich. Umocowawszy linę czółna, obejrzał się i dużemi krokami skierował się w stronę gęstych krzaków, nad któremi unosił się słup dymu. Przybyły wkrótce wyszedł na