Wtedy to po mieście gruchnęła wieść oszałamiająca, że sługą, a raczej powiernikiem i przyjacielem Pitta Hardfula, jest zbrodniarz, który odbył karę w więzieniu.
W społeczeństwie, które starannie udaje chrześcijan, zerwała się burza. Najbardziej szanowani w mieście obywatele z pianą na ustach krzyczeli:
— Teraz wszystko się wyjaśniło! Niezawodnie Pitt Hardful jest też aferzystą, którego czyny równają się zbrodni, zbrodni tymczasem jeszcze nie wykrytej. Boże wielki, co to za czasy, co za moralność, co za ludzie?!
— Jakież dowody posiadamy, aby nazywać pana Hardfula zbrodniarzem? — zapytał nagle jakiś adwokat.
— Dowody! — oburzył się pewien szanowny obywatel. — Dowody są jasne, niezbite! Nikomu nieznany człowiek przybywa do naszego miasta, otwiera w najsolidniejszym banku jakiś homeryczny rachunek, coś nabywa, z nikim nie nawiązuje stosunków i ma pomocnika — dawnego aresztanta! Co za czasy?! Co za czasy?!!
Adwokat chciał dowieść, że „dawny aresztant“ może być najgodniejszym zaufania i szacunku człowiekiem, że nikt nie ma moralnego prawa zarzucać mu przeszłości i otaczać pogardą.
— Sąd usprawiedliwia, lub oskarża obywatela i członka społeczeństwa, — mówił adwokat, zapalając się coraz bardziej, — jeżeli więc usprawiedliwił go, to wszystko pozostaje w porządku, podobnie jak przydarzyło się szanownemu panu, gdy prokurator oddał go pod sąd za nadużycie zaufania klientów. Prokurator pociągał pana do odpowiedzialności, lecz sąd nie znalazł dostatecznych dowodów zbrodni w działalności jego.
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.