i zasypywał je drobnym żwirem i suchemi liśćmi, w malowniczej siedzibie Jacht-Clubu w Ciboure rojno było i gwarno.
Długi wąż samochodów przeciągnął się aż do Socoa i do portu Saint-Jean-de-Luz, u wspaniałe Rols-Royce’y, Hispano-Suizy, Cadillac’i i inne maszyny, zwożące bogatą, rozbawioną publiczność cudzoziemską i Francuską z Biarritz, San-Sebastiano, Hendaye i Bayonne, przybywały co chwila.
Chłopaki, sprzedające dzienniki, darły się w niebogłosy, wykrzykując:
— Dodatek nadzwyczajny!... Niebywały zjazd gości... Przybycie turystów z Anglji i Holandji!... Jak spędzili noc mr. Stanton Baldwin i mrs. Elza Tornwalsen!... Tajemnicza nocna przechadzka pani Tornwalsen... Lady Steward-Foldew nie udzieliła wyjaśnień... Co widział rybak Pierre Gharat?!... Dodatek nadzwyczajny?!
Goście z hotelów „Atlantik“, „Golf“, „d’Angleterre“, „Edward VII“, „Les Flots-Bleus“ i innych w komplecie stawili się na wyścig i teraz siedzieli w restauracji „Reserve“, popijając kawę i omawiając intrygujący wszystkich pojedynek norweskiej miljonerki z dumą Stanów Zjednoczonych — Baldwinem.
Pokazywano sobie wzajemnie trzymającą się na uboczu grupę przybyłych wieczorem sportsmenów angielskich, noszących najgłośniejsze w Anglji nazwiska, kilku Holendrów i Holenderek, oraz poselstwo norweskie, które w pełnym składzie przyjechało z Paryża.
W samym Jacht-Clubie rozbijał się mr. John Cornyle, wymachiwał grubemi, czerwonemi rękami, wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe słowa, śmiał się ogłuszająco i co chwila proponował nowe zakłady.
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.