Pośród nich znajdował się też Pitt Hardful i rudy, jak płomień, Juljan Miguel.
Kapitan spędził bezsenną noc i, jak zwykle, przy zmianie pogody, czuł dotkliwy ból w lewem, bezwładnem ramieniu.
Próżno starał się usnąć tej nocy, kręcił się na łóżku, aż wreszcie, narzuciwszy szlafrok, usiadł na balkonie.
Stąd doskonale widział cały front gmachu „Edwarda VII“ i zatokę.
Długo wpatrywał się w okna apartamentu Elzy Tornwalsen, gdzie jeszcze daleko po północy paliły się lampy, i z jakiemś dziwnem rozrzewnieniem, które przechodziło w wyraźny niepokój, rozmyślał:
— Przez te kilka lat rozłąki z Elzą, czułem głuche wyrzuty sumienia, że nie zatroszczyłem się o nią ani razu, tak, jakgdybym nie poczuwał się do żadnych obowiązków względem niej, jakgdyby umarła już, lub na zawsze znikła z mego życia! Jakież są moje obowiązki względem niej? Może zwykła wdzięczność za opiekę nade mną podczas mojej choroby? Nie, to — rzecz drobna, nie mająca znaczenia!... Daleko więcej powinienbym się był poczuwać do wdzięczności za to, że ze swoim twardym, prostaczym taktem umiała jednak stworzyć możliwe życie na „Witeziu“. Przecież tam, na tym samym pokładzie żyli obok siebie i dążyli do jednakowego celu: on — Pitt Hardful, którego kochała Elza, ta dziwna, chwilami zagadkowa kobieta, będąca przedmiotem namiętnych marzeń kilku naraz mężczyzn, i tuż — Olaf Nilsen, zapatrzony w nią, jak w słońce lub bóstwo.
Dobrze pamiętał Pitt Hardful, czem się zakończyła walka pomiędzy milczącym szyprem a nienawidzącymi
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.