Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

wał znaku życia, który nie zdradzał nawet chęci odwdzięczenia się jej za wiarę, niezłomną przyjaźń i śmiałą miłość? Dlaczego, poco miałaby się tak poświęcać Elza?
Z rozmachem cisnął na ulicę niedopalone cygaro i zaklął.
Po chwili mruknął ze złośliwym uśmiechem:
— Ależ los tęgo zadrwił ze mnie! Gdy wreszcie zamierzam coś zrobić dla Elzy, która broniła mnie przed Olafem Nilsenem, podtrzymywała z namiętnością, ukrytą w tej duszy północnej, pielęgnowała mnie w chorobie i niemal w poczet świętych zaliczyła, — powierzono mi niezmiernie ważną i zaszczytną misję stwierdzenia, czy ten bezgłowy kretyn, Baldwin, będzie płynął naoliwiony, czy nienaoliwiony! Ha! Dobrze mi tak...
Rozmyślania jego przerwał straszliwy podmuch sztormu. Podniósł on chmurę żwiru z plaży i kurzu z bulwaru, a był tak porywczy i potężny, że na balkon spadło kilka sporych kamyków, z brzękiem uderzając o szyby.
Pitt z przyzwyczajenia uprzytomnił sobie, że krypy i barki, znajdujące się na morzu, powinny natychmiast zwinąć żagle szczytowe i obciągnąć wanty, ponieważ takelunek musiał obluźnić się pod tym podmuchem wściekłym i nagłym.
— Do djabła! — zamruczał kapitan. — Wali ten sztorm od południa i nie prędko ustanie! Rozhuśta się morze na dobry tydzień... I poco ona ma płynąć w taką dmę?
Elza popłynie na taki sztorm?... Nie miał o tem żadnej wiadomości, lecz jakieś wewnętrzne przeświadczenie nie pozwalało mu myśleć inaczej.