nie redaktorze, lecz to nie daje powodu obcym ludziom nachodzić go w jego prywatnym domu!
— No, tak, rzeczywiście, lecz musi się pan zgodzić, że w tym wypadku sprawa przedstawia się całkiem inaczej i to właśnie prasie poniekąd daje prawo... — mruczał dziennikarz, zbity z tropu.
— Prasa nie ma żadnego prawa mieszać się do życia prywatnych osób do czasu, aż to ich życie nie zacznie zawadzać innym, lub czemś zagrażać, — przerywał Hardful.
— Po mieście właśnie krążą zdumiewające pogłoski, plotki, powiedziałbym oszczerstwa, przed któremi moje pismo chciałoby obronić pana! — ożywiał się nagle redaktor lub reporter.
Pitt Hardful zaczynał cicho się śmiać, a wtedy gościowi wydawało się, że ten dziwny człowiek wnet wybuchnie niepohamowanym gniewem.
Pitt Hardful urywał nagle śmiech i, patrząc na gościa przenikliwie, zadawał pytanie:
— Czy nie mam wyglądu człowieka, który wie, czego chce i umie upomnieć się o swoje prawa?
— No, tak, tak... — bełkotał dziennikarz, — jednak wiemy, że pismo „Głos gawiedzi“ przygotowuje sensacyjny, nie oszczędzający czci pana artykuł trzyszpaltowy... Należałoby zapobiec temu, zatrzymać druk tych enuncjacyj, uniknąć skandalicznego wręcz rozgłosu...
— Ile szpalt posiada „Głos gawiedzi“? — spytał Hardful, mrużąc oczy i mocniej zaciskając usta.
— Odliczając ogłoszenia i telegramy polityczne, — szesnaście — informował zdumiony dziennikarz.
— Mój panie redaktorze, — ze śmiechem pochylając się ku niemu, mówił gospodarz: — gdyby chciano
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.