Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hallo, rekinie Florydy, pokaż, co umiesz! Hurra, Baldwin-swimmer!
Mikrocefal kłaniał się dumnie i ściskał dłonie przyjaciół i znajomych.
Wreszcie zniknął w kabinie członków Jacht-Clubu, odprowadzany przez Johna Cornyle i swego trenera.
Cała publiczność stłoczyła się na wybrzeżu, na tarasach ogrodu i na werandzie; niektórzy widzowie wgramolili się nawet na drzewa i na dach galerji.
Sapiąc i rycząc, podpłynął parowiec, mający konwojować pływaków i wieźć sędziów.
Wreszcie zawodnicy zjawili się na skoczni.
Tu natychmiast otoczyli ich znajomi, prezydjum Jacht-Clubu, reporterzy. Zasypywano ich pytaniami i składano życzenia.
Oboje odpowiadali krótkiemi, zdawkowemi słowami.
Do Elzy Tornwalsen zbliżyła się grupa przybyłych Anglików i witała ją serdecznie, lecz spokojnie.
— Hallo, profesor Warwick! — zawołała radośnie Elza. — I pan się fatygował poto, aby spojrzeć na jedno z moich szaleństw?!
— Poczuwałem się do tego obowiązku! — odparł z grzecznym ukłonem uczony.
— Obowiązku? — powtórzyła Elza.
— No, tak! — rzekł dobitnie lord Warwick. — Obowiązek — być świadkiem zwycięstwa studentki naszego uniwersytetu, mrs. Tornwalsen!
— Ach! Jaki z pana dobry przyjaciel! — zawołała Elza. — Ma pan zaufanie do mnie, — to dobrze!
— Wierzę pani i w panią tak, jak w siebie samego! — odpowiedział Warwick z lekką afektacją i schy-