turkocząc „dieslami“ płynęły białe motorówki angielskich, amerykańskich, francuskich i hiszpańskich bogaczy, spędzających lato w Saint-Jean-de-Luz.
— Na Świętą Pannę z Lourdes, te benzynowe zabawki nie wypłyną poza molo! — mruczał pod wąsem szyper holownika, obracając koło sztorwałowe. — Powarjowały, czy co? Potopią się jak cebry z solonemi makrelami...
Zaklął po baskijsku i wypluł czerwoną pianę zżutej tabaki.
Istotnie, nawet tu, w osłoniętej zatoce, bronionej przez trzy wysokie ściany molo i łamacze fal, hulały potężne, grzywiaste bałwany i z pluskiem wrywały się na dziób holownika.
Lekkie, głęboko zarywające się do wody motorówki nurzały się w nich tak, że fale okrywały łodzie do połowy, rozbijając się o ścianę kajuty pokładowej.
Pitt Hardful z z przerażeniem spojrzał na morze, szukając pływaków.
Z trudem, po pewnym czasie dojrzał ich, gdyż współzawodników zasłaniały biegnące w różnych kierunkach fale. Jednak po chwili mignął w skotłowanym warcie czarny czepek Baldwina, a potem o metr przed nim — czerwony — Elzy Tornwalsen.
Pitt, podpłynąwszy bliżej, już wyraźniej widział, jak oboje rytmicznie wyrzucali zgięte w łokciach ręce i posuwali się naprzód, głowami tnąc fale.
Tak przepłynęli, zachowując ten sam dystans, środkowy łamacz fal.
Kapitan widział dokładnie, że Amerykanin usiłuje dogonić współzawodniczkę, bo coraz częściej machał rękami i potężniej bił wodę nogami, płynąc stylem „over
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.