Szła teraz ku Pittowi z wyciągniętemi rękami i mocno potrząsnęła jego dłoń. Przez chwilę nic nie mówiła i jakgdyby wstrzymywała oddech, wpatrując się w twarz kapitana rzewnie i poważnie zarazem, badając każdy szczegół na niej i zaglądając mu do źrenic roziskrzonemi, szafirowemi, mieniącemi się oczami.
— Ależ dokonała pani sztuki nielada, płynąc w taki sztorm! — zaczął rozmowę zmieszany i wzruszony Pitt Hardful. — Pobiła pani najtęższego pływaka Nowego Świata!
— Pływał może i dobrze, lecz nie był dość sprytny! — spuszczając nagle przygasłe oczy, odparła z uśmiechem i takim tonem, jakgdyby prowadziła rozmowę w salonie. — W każdym razie dziękuję panu za pomoc! Czułam się zmęczoną, bo, jak pan z pewnością spostrzegł, za przylądkiem Socoa morze wrzało...
— Tak! — potwierdził kapitan. — Fale tam biegły w różnych kierunkach.
— Poczułam nagłe znużenie, a tymczasem sędziowie odpłynęli... obecność pańskiego holownika dodawała mi sił i pewności. Dziękuję!
— To ja raczej muszę pani podziękować, fru Tornwalsen! — zawołał ze śmiechem Pitt Hardful. — Zawdzięczając pani, wygrałem duży zakład!
— O — o! — zdziwiła się Elza.
— No, tak! Postawiłem znaczną sumę i to trzykrotnie przeciwko mr. Johnowi Cornyle! — objaśnił kapitan.
— Ach! — zawołała Elza. — Teraz rozumiem wszystko! Przecież kapitan Siwir stawiał na mnie. Siwir... Siwir...
— Czyżby pani zapomniała, że tak nazywał mnie
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.