— Ja jestem zwyciężony... — szepnął Pitt Hardful, rzucając na Elzę smutne spojrzenie.
— Zwyciężony? — spytała Elza i stanęła, zdumiona i niespokojna.
Uśmiechnął się i objaśnił:
— Zwyciężyły mnie wspomnienia z przeżyć moich na „Witeziu“, bo teraz widzę wyraźnie, że istotnie nie znałem pani, fru Tornwalsen...
Przez kilka sekund milczała, wreszcie spytała przytłumionym głosem:
— Czyżbym i ja w tych przeżyciach pańskich odegrała jakąś znaczniejszą rolę?
— No, przecież pani wie, że całe życie „Witezia“ obracało się dokoła niej! Co do mnie, zawdzięczając pani, zdołałem bez wielkiego wysiłku wykonać to, co zamierzałem... stać się uczciwym człowiekiem i innych za sobą pociągnąć... bez walki i sprzeciwu, ponieważ to dogadzało wszystkim z tych lub innych pobudek, fru Tornwalsen...
Elza milczała.
Zeszli razem ze schodów. Pitt pomógł Elzie i lady Rozalji wsiąść do auta, w którem umieścił się też i lord Warwick. Gdy samochód ruszył, kapitan ubrał się, zapalił cygaro i, wyszedłszy na chodnik nadbrzeża, skierował się w stronę kasyna „La Pergola“, gdzie miał się odbyć bankiet. Wiatr smagał go w twarz i rozwiewał mu poły palta. Sztorm szalał na morzu i zrywał z drzew liście i drobne gałązki.
Pitt szedł powolnie i uporządkowywał wrażenia.
Nie wątpił, że Elza raz na zawsze skończyła z dawnem życiem i wszystkiem, co ono jej dawało. Fru Tornwalsen opuściła je tak, jak się opuszcza apartament
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.