Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

piosenki żeglarskie, a gdy Pitt nie zwracał na to uwagi, groził mu palcem i mruczał przez zęby:
— Tyś mądry i uparty, ale są mądrzejsi od ciebie i bardziej uparci! Aha!
Zaczął wkrótce znikać z domu, co mu się przedtem nigdy nie przytrafiało, a gdy powracał, miał oblicze tak tajemnicze i skupione, że Pitt śmiał się z niego w duchu.
— Z pewnością, nowa miłość ogarnęła mego rudego „Sanszo-Panszę“! — robił domysły, lecz o nic nie pytał wiernego famulusa, spodziewając się, że ten sam mu wszystko wypaple, bo Hiszpan gadatliwy był i nie lubił trzymać języka za zębami.
Do późnej nocy przesiadywał kapitan, przeglądając listę kandydatów na udziałowców „Północnego Złota“. Dziesięć tysięcy trzysta piętnaście nazwisk! Różne mniejsze i większe kwoty, od stu dolarów do piętnastu tysięcy, zgłaszane jako udział w przedsiębiorstwie! Pitt Hardful studjował te nieznane mu imiona uważnie i z przejęciem. Usiłował wyobrazić sobie postać człowieka, noszącego to lub inne nazwisko, odtworzyć twarz jego, wyraz oczu, przeniknąć do duszy, aby znaleźć tam istotne pobudki, skłaniające do awanturniczego i ciężkiego życia, wyczuć utajone myśli i zamiary.
Wzrok kapitana zatrzymał się na słyszanem niegdyś nazwisku:
— Ernst Swen... — odczytał Pitt na głos i podniósł ramiona. — Swen? Takie nazwisko nosił naczelnik więzienia, w którem trzymano mnie... Tak! Lecz tamten — czerwony, opasły, brutalny Swen — miał na imię Alwin? Dokładnie pamiętam, że Alwin! A może ten Ernst Swen jest synem mego dawnego dozorcy więziennego? To byłoby zupełnie zabawne!...