Widać ciekawych rzeczy dowiadywał się ogromny szyper, bo aż przystawał i ramiona w podziwie rozkładał, a Hiszpan podskakiwał i wykrzykiwał cienkim głosem:
— Kret-by zrozumiał, stara, zbutwiała gafla popłakałaby się, a sztorman nic nie skapował i bez słowa odjechał! A teraz, słuchaj dalej, maszcie, bo to najważniejsze....
Poszli dalej, lecz niedługo, bo szyper znowu stanął, jak wryty, potem porwał Miguela, podniósł go wysoko i ryknął:
— No, toż to ucieszy się sztorman!
— Ucieszy się?! — odpowiedział Miguel. — Któż przewidzieć może, co uczyni sztorman?! Ale ty, superdrednocie, zatkaj wszystkie kominy i luki, żeby ani be, ani me nie mruknąć, inaczej wszystko na nic, bo, wiesz, że z tymi ludźmi trzeba obchodzić się jak z palącą racą... delikatnie!
— Rozumiem... rozumiem! — mruknął olbrzym.
— Wątpię, czy rozumiesz, ale jeśli milczeć możesz, to — milcz, baobabie! — pogroził mu pięścią Miguel.
Podczas, gdy pomiędzy przyjaciółmi odbywała się ta rozmowa, całkiem inną miał Pitt Hardful w swoim gabinecie.
Stawił się do niego wezwany telefonicznie Ernst Swen. Kapitan przyglądał mu się uważnie, niemal natarczywie. Ze zdumieniem studjował postać młodzieńca. Niewysoki, bardzo szczupły, nieco przygarbiony, miał bladą twarz, jakgdyby zachwyconą i porwaną jemu tylko znaną myślą, łagodne, piwne oczy, patrzące z ufnością, chociaż okryte mgiełką zadumy i troski.
— Niech pana nie dziwi moje zaproszenie! — za-
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.