— Co powie Rzym, gdy się dowie, że ksiądz katolicki wzniósł za kołem polarnem dom Boży, nabudował w nim ołtarzy innych Bogów i nabożeństwa odprawia dziś temu, jutro innemu?
— Rzym jest mądry! — westchnął ksiądz. — Namiestnik Chrystusa wie, że największą świątynią Pańską jest wszechświat, świątynią bez murów i potężnych oddrzwi, zamykających wstęp niewiernym. Ten kościół posiada tylko kopułę — niebo lazurowe, które słyszy głosy wszystkich ludów, błagających Twórcę i Pana, a wysławiających Go w różnobrzmiącej mowie przez wieki nieskończone!
— A więc?... — szepnął Pitt, coraz bardziej zdumiony.
— A więc — odparł ksiądz pewnym głosem. — Rzym rozumie, że lepiej jest, gdy uczciwy kalwin, luteranin lub schyzmatyk wschodni modli się podług swego rytuału do Boga Prawdziwego, niż jeżeli nominalny katolik rzymski, zapomniawszy o wszystkiem, stawia ołtarze złotemu Molochowi! My duchowni jesteśmy „łowcami dusz ludzkich“ i zdziałamy wiele, jeżeli zwrócimy je — zgubione, zatrute, słabe, zbłąkane — do stopni tronu Najwyższego, do Królestwa Bożego, o którem nauczał Jezus... Reszty dokonają Wielkie Moce, One to nauczą, doradzą i doprowadzą do Prawdy przedwiecznej.
Skromny wikary wiejski mówił z natchnieniem i siłą, a Pitt słuchał go z podziwem i mimowolnem wzruszeniem.
— Tak! tak! — ciągnął ksiądz. — Wzniosę świątynię Panu, a w niej umieszczę ołtarze katolicki, grecki, protestancki, „deir“ starozakonny i „mihrab“ muzułmański... Przy każdym będę kapłanem Jedynego Boga
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.