snął ją, kapitan pochylił się z szacunkiem, ucałował go w ramię.
— W imię Boże!... — szepnął wzruszony ksiądz.
— W imię Boże! — powtórzył, jak echo, Pitt Hardful.
Odprowadził księdza do drzwi i skinął na lokaja.
— Powiedz temu Hiszpanowi, żeby przyszedł wieczorem — szepnął do George’a. — Teraz nie mogę go przyjąć.
Po wizycie kapłana o tak gorącem, czystem sercu, kapitan nie miał ani siły, ani ochoty rozmawiać z senorem Esuperanzo Gradazem z Barcelony.
Piękny, biały parowiec duńskiego towarzystwa żeglugi turystycznej „Aarhus“, wyszedłszy ze Stavangerfjordu, spotkał flotyllę z czterech złożoną okrętów. Oficerowie, stojący na mostku kapitańskim, załoga i pasażerowie z pokładów przyglądali się płynącej grupie statków.
Przodem, wylatując co chwila na grzbiety fal, płatał morze nieduży kuter parowy o masztach mocnych i całkowicie ożaglowanych, chociaż płótno na nich było zwinięte starannie i osłonięte pokrowcami. Snadź silny to był statek, bo biegł chyżo, pozostawiając poza sobą trzy inne parowce, zupełnie nowe, gdyż na lśniących, czarnych burtach i na białym pasie pod weterlinją wprawne oczy marynarzy nie dostrzegły ani śladu rdzawych nacieków.