Oficerowie i niektórzy z pasażerów odczytali przez lunety nazwy parowców: „Augusta“, „Jenny“, „Roberta“, próżno jednak szukali napisu na burcie lub rufie kutra. Daleka przestrzeń, dzieląca go od „Aarhusa“, niebieskawą mgiełką osłaniała kontury małego, a szybkobieżnego stateczku.
Dopiero, gdy mijał latarnię morską na Studesnoeshavn, wywiesił sygnał dalekiej ryzy północnej.
— Ha! — zawołał wtedy duński komendant. — Toż-to chyba zwarjowany kapitan Pitt Hardful prowadzi swoich straceńców na Tajmyr? Czytałem, że wypłynął przed kilkoma dniami z Hawru. Bądź co bądź zuchwały to żeglarz, takich już niewielu ryje morze. Minęły te dobre czasy!
To mówiąc, spojrzał na dół i krzyknął do bosmana, aby wywiesił sygnały dobrych życzeń.
Spostrzeżono to na statkach flotyli, bo najpierw na rufie kutra, a potem na trzech innych, podniesiono i opuszczono banderę norweską, a w chwilę później na foku rozwinęła się flaga duńska.
Już przed wieczorem „Aarhus“ spostrzegł płynący od południa inny statek. Był to 5.000-tonnowy, stary, lecz mocny „cargo“, z pewnością, naładowany do wierzchu wszystkich rumów, gdyż siedział głęboko i na dziobie niósł białopienną falę, potężnie zarywając się w morze niemal po siatkę bukszpyru. Wkrótce roztopił się w zapadającym zmroku, który wchłonął bez śladu sygnałowe latarnie burtowe i masztowe.
Komendant duński zgadł.
Na kutrze płynął kapitan Pitt Hardful. Komendę „Witezia“ sprawował jego właściciel, szyper Mikołaj Skalny. Kilku majtków pod okiem bosmana uwijało się
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.