Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

W godzinę później na placu osady został zebrany wiec.
Wszyscy koloniści wylegli na odgłos dzwonu sygnałowego.
Na przygotowanej naprędce mównicy zjawił się Pitt Hardful.
Miał bladą i jak zwykle surową twarz, głos drżał mu i chwilami się załamywał:
— Przyjaciele, bracia... — zaczął, — o, jakżebym chciał, żeby wszyscy, którzy stanęli tu dziś i którzy przebywają oddawna, zostali prawdziwymi przyjaciółmi nie dla mnie, lecz dla idei, kierującej mną, i czuliby się braćmi dla siebie wzajemnie. Z punktów kontraktu, zawartego pomiędzy wami a „Północnem Złotem“, już wiecie, co wam daje kolonja i czego żąda od was. Nie będę tego powtarzał! Chcę tylko wyrazić nadzieję, że jesteście gotowi dążyć do niepodległości materjalnej nie więcej, niż do wyrobienia w sobie zasad braterstwa i bezwzględnego zaufania do siebie i towarzyszy, niż do wyzbycia się straszliwej zasady drapieżnej, podstępnej walki o byt, depcąc po trupach bliźnich. Współpraca, oparta na wierze w uczciwość każdego tu obecnego, wyzbycie się zawiści, uznanie moralnych i umysłowych wartości człowieka, ofiarność w imię ogólnego dobra, pogarda do nagromadzenia bogactw — są naszemi zasadami. Po pięciu latach opuścicie tę „krainę wielkiej odmiany“, jak ją opuszczają wkrótce Bezimienny, Puhacz, Falkonet, Szubert, Cep, Lark i inni, a, wyjeżdżając, złożycie uroczystą przysięgę, że w życiu zwykłem będziecie stosowali i rozpowszechniali nasze zasady, że przyślecie nam tu swoich zastępców, zdolnych do życia, pracy, uczuć i myśli w ramkach kodeksu „Złotej Stu-