Tłum zaczął się kołysać w różne strony, rozstępując się przed kimś, kto przeciskał się do mównicy.
Byli to Juljan Miguel i Jack Lark. Roztrącali tłum i torowali drogę młodej kobiecie o złocistych włosach i głębokich smętnych oczach szafirowych.
Gdy zbliżyła się wreszcie i stanęła na mównicy obok Pitta Hardfula, kapitan jął drżeć na całem ciele i patrzeć nieprzytomnie, jakgdyby ujrzał przed sobą zjawę tajemniczą.
— Fru Tornwalsen... — szeptał. — Elza Tornwalsen tu... na Tajmyrze?!...
Młoda kobieta spojrzała na niego przenikliwie i podniosła rękę.
— Uciszcie się! — wołali osadnicy, stojący w pobliżu.
— Uciszcie się!... — biegło coraz dalej.
Wkrótce zaległo milczenie.
Głosem spokojnym, dźwięcznym rozpoczęła swoją mowę Elza:
— Towarzysze! Wydaliście straszny wyrok — śmierć! Widzę, że nie zagasły w was mściwość i okrucieństwo ludzi cywilizowanego świata... Pamiętajcie, że z cywilizacji wzięliśmy tu tylko najlepsze i umocniliśmy to prawem, ustalonem przez nas, a odmiennem od innych! Mówię — ustalonem przez nas prawem! Tak! — podwaliny nowej, najprostszej moralności i nowe z niej wypływające prawo założyli na tej ziemi „Biały Kapitan“ i szlachetny Olaf Nilsen w wierze niezłomnej, że stanie się ona zaiste „krainą wielkiej odmiany“ dusz i serc każdego, kto wytrzyma tu termin ciężkiej szkoły i głębokiego namysłu! Przemawiam do was w imieniu Olafa Nilsena, ja — Elza Tornwalsen — jego jedyna
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.