Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnienie podniosło pierś kapitana, a wzburzona pamięć snuła przed oczyma dalsze wizje przeszłości.
Dalej wszystko poszło dobrze... prawie wszystko...
Eryk sprowadził na „Witezia“ Miguela z towarzyszami.
— Cha, cha! — zaśmiał się głośno kapitan. — Cudaczny „Kula Bilardowa“, ogromny, tatuowany Falkonet, piękny Bezimienny i wesoły, zuchwały wyrostek — Lark.. Wszyscy oni uważali go za „białego kapitana“, wierzyli mu bez zastrzeżeń, a on poprowadził ich na daleki Tajmyr po złoto i wolność. On sam, a z nim Polacy. Miguel, Kula Bilardowa, Mikołaj Skalny, ponury Olaf Nilsen i... Elza Tornwalsen bogaczami powrócili do świata cywilizowanego... Niektórzy z nich, ci, co zechcieli odkupić swoje zbrodnicze życie męką nocy polarnej i ciężką pracą, pozostali tam jeszcze i wyrywają teraz zmarzłej na kamień ziemi żółty, drogocenny metal, szacunkiem dla ludzi i uznaniem praw ludzkich budząc dla siebie uznanie wśród dzikich mongołów północnych... Olafie Nilsen, hej, Olafie Nilsen... Pocóżeś zginął, bracie?
Krew zalała twarz Eryka Stefana.
— To kolejna zbrodnia moja — mignęła mu myśl, ostra, jak cios sztyletu. — Byłem bezwzględny... zapomniałem o męce Olafa i nie chciałem myśleć o losie Elzy... Śpieszno mi było powrócić tu oto i mścić się, mścić!... A tymczasem należało dać wolność Elzie Tornwalsen, należało, bom przyrzekł to jej i Nilsenowi. Powinienem był to uczynić, bo była bezbronna! Pocóż pokochała mnie? To wikłało sprawę... Śpieszyłem się z odjazdem... Olaf, chcąc mnie wyręczyć po swojemu, jak umiał, postanowił raz na zawsze dać Elzie wolność...