Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

Trwa to niedługo, zaledwie dni kilka... do sygnału.
A sygnał to potężny — huk przerażający, zgrzyt i trzask, dzwonienie nieustające, łoskot, plusk i warkot.
Pęka lód na jeziorze i rzece, kruszy się, party powodzią, mknącą od południa, skąd pędzą coraz to cieplejsze potoki wody. Wiatr miota tafle lodowe aż na szczyt wysokich spychów, rozpryskując je o kamieniste zdziary, na miał dzwonny rozciera na łachach, gromadzi na brzegach łańcuchy pagórków białych, osypujących się z pluskiem „torosów“; występuje woda z łożysk, zatapia wyspy i nizinne doliny pobrzeżne, zrywa darninę i całe połacie torfowe, unosi drzewa i kamienie.
Wściekły pęd, szaleństwo mocy nieznanej, dziki obłęd wolności, radość rozśpiewana, rozchełstana, rozmiotana z nadmiaru sił przepotężnych!
A ludzie? Ci ludzie północy, co w szczęściu dnia i złocistego lata dłonie ciemne, od mrozu popękane, wyciągają ku południowi, gdzie siedzibę ma Wielki Miłościwy Duch, a w noc polarną spoglądają na północ, czy czarną jak kir, czy płonącą, jak łuna ogarniającego świat ognia, i ustami drżącemi szepcą imiona „Bezeb, Alzeb, Suzeb“ — trzech szatanów, służących Białej Śmierci — władczyni okrutnej.
Lecz — czy w zimie, czy w lecie, w dzień, czy w nocy, nie znają ci ludzie ani zawiści i walki bratobójczej, ani obłędu gromadzenia bogactwa. W ich okrągłych, mocnych głowach tkwi wielka prawda. Uczy ona, że praca pod promieniami słońca da wszystko, aby przetrwać straszliwą zimę i doczekać nowego lata. Uczy ta prawda, że nadmiar dobytku porwie powódź, lub mrozy