Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wciąż jeszcze ryjecie morze na „Witeziu“ i nie chcecie osiąść na lądzie? — spytał Pitt Hardful.
— Poco, sztormanie? — wzruszył barami i odsapnął olbrzym. — Kiedy po pierwszej pływance rzuciłem kotew koło Lango, przyszła do mnie Elza Tornwalsen i rzekła tak: „Dobry mój Mikołaju Skalny, wyjeżdżam stąd na zawsze, być może, na zawsze... nie potrzebuję więcej kutra, lecz nie chciałabym go oddać w obce i nieznane mi ręce... Lubili was Olaf Nilsen i „Biały kapitan“, — kupcie u mnie „Witezia“... Ja, sztormanie, mając dwanaście lat, już ryłem morze i nie wiem, czy potrafiłbym co innego robić, no, to i kupiłem.
— To Elza Tornwalsen opuściła wyspę Lango — spytał kapitan.
— Gdy po drugiej ryzie na północ byłem w Hadsefiordzie, rybacy powiedzieli mi, że Elza wyjechała — odpowiedział Mikołaj Skalny. — Domek nad spychem...
— Dokąd wyjechała? — przerwał mu Pitt Hardful.
— Ludziska nic nie gadali, a jam nie pytał...
— No, pewno... — mruknął Hardful. — Jakież ryzy robicie, szyprze?
— Dotąd jedną i tę samą — na Tajmyr. Mam dostawę ryby, mąki, masła, mięsa mrożonego i wszystkiego, co potrzeba dla kopalń złota. Stałem się armatorem co się zowie i za „Witeziem“ nieraz prowadzę pięć lub sześć dużych statków parowych. Tam już sprawa tak rozpuchła, że trzeba nią inaczej pokierować, sztormanie.
— Dobrze! — odparł Pitt Hardful. — Czy przywieźliście ze sobą Puhacza i Bezimiennego?
— Czekają w Hawrze na wezwanie wasze, sztormanie — zawołał olbrzym. — Puhacz już zdążył zrobić awanturę w Grand Café, a później w pięknym hotelu