stę-bandytę. Współtowarzyszem naszym był Napoleon Cep, mocno chełpliwy Francuz i aferzysta na wielką miarę: byli też i inni, a teraz z biegiem czasu wszyscy oni stali się ludźmi.
Prelegent odetchnął głęboko i już innym, spokojniejszym tonem, mówił:
— Ci to nowi, urobieni przez kapitana Pitta Hardfula ludzie, odnaleźli bogate, być może, największe na świecie złoża złota i zaczęli je wydobywać, stając się ludźmi bogatymi, dżentelmenami. Prócz tego wykryli oni na tem pustkowiu inne jeszcze skarby: kość mamutów, bursztyn, w osypach skalnych — drogie kamienie, a wokół — od koczowisk nadbrzeżnych rybaków samojedzkich aż do jurt i czumów hodowców reniferów, pasących się w zaroślach koszlawych brzóz polarnych i cedrów, — biedny, ciemny, wymierający naród, prostego, uczciwego serca i duszy czystej. Jest to szczep wyzyskiwany, okradziony ze wszystkiego, co należało do niego niegdyś, i oto towarzystwo nasze postanowiło urządzić i uporządkować podług prawa życie tych tubylców i wraz z nimi rozpocząć eksploatację nieprzebranych skarbów dalekiej północy.
Bezimienny, odprowadzany rzęsistemi oklaskami, zeszedł z estrady, a po nim wgramolił się czerwony Puhacz o oczach dziwacznie okrągłych i haczykowatym nosie, zwisającym nad małemi, niemal dziecinnemi ustami.
Miguel pochylił się do Pitta Hardfula i, cicho chichocząc, szepnął:
— Stary chyba słówka nie wybełkocze, bo mu ten haczyk w buzi wnet utkwi.
Jednak rudy Juljan nie zgadł.
Puhacz, czyli mr. Walter Sparrow, bardzo wyraźnie
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.