Miasto, o którem będzie mowa, stanowiło jeden z największych ośrodków pewnego państwa europejskiego. Zupełnie jest obojętne dla czytelnika i dla autora, czy było to miasto francuskie, angielskie, niemieckie lub polskie, albowiem z dniem każdym wszystkie znaczniejsze osiedla ludzkie stają się coraz bardziej podobne do siebie. Nie mówi się tego o zewnętrznym wyglądzie, bo w Nowym Jorku stoją dziwaczne drapacze nieba, w Paryżu pełna polotu i natchnienia katedra Notre Dame i nagi, stalowy szkielet wieży Eiffla, w Berlinie bogate, rozległe rezydencje Hohenzollernów, w Warszawie — urocze Stare Miasto i cytadela, gdzie moskiewscy najeźdźcy mordowali tych Polaków, którzy się ośmielali podtrzymywać w duszach braci i synów płomień miłości do kraju ojczystego.
Autor ma na myśli inne rażące podobieństwo.
Miasta tętnią gorączkowem życiem. Puls ich kilkakrotnie przewyższa normę; serce, zdaje się, zamierza wyskoczyć z ich kamiennej piersi; krew, w którą się zamienili ludzie, ni to czerwone, chyże ciałka, ni to białe, wszędzie zaglądające, mknie wartkiemi potokami, złożonemi z nieskończonych korowodów aut, pociągów,