Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, to monsieur Bertrand? Jaka szkoda, że kapitana niema w domu! Kapitan niezawodnie bardzoby się ucieszył z wizyty pana redaktora! Lecz jak już rzekłem, pan Pitt Hardful jest nieobecny... Pan, z pewnością chciałby wiedzieć, gdzie jest pan kapitan? Z przyjemnością zaspokoję ciekawość tak czcigodnego gościa! Stało się coś dziwnego! Wczoraj pan kapitan po obiedzie przeglądał, jak zwykle, dzienniki, gdy nagle wskoczył i krzyknął na mnie, wprost strasznym głosem, chociaż byłem tuż w pokoju: „George, leć na dworzec, kup mi bilet do Saint-Jean-de-Luz i telefonuj, o której odchodzi pociąg!“ Na dworcu poinformowano mnie, że Sud-Express wyrusza za kwadrans. Pan kapitan zdążył wpaść do pociągu, a pan Juljan Miguel wyjechał tamże w nocy. Coś się musiało stać ważnego, bo kapitan śpieszył się straszliwie i ciągle coś mruczał do siebie... Pojechał bez bagaży, które zabrał ze sobą później pan Miguel. Zapytałem go o przyczynę tak nagłego wyjazdu kapitana, lecz pan Juljan z właściwym sobie dowcipem poradził mi, abym rozpruł starą poduszkę i pierzem zatkał sobie grdykę... Oczywiście nie uczyniłem tego... — trajkotał Francuz.
— Stój! — krzyczał Bertrand, przerywając upusty gadatliwości George’a, — stój! Szkoda, mój drogi, żeś nie usłuchał rady Miguela, bo dziurę w głowie mi wywiercisz! Nie powiedziałeś mi najważniejszego, czy nie mówił kapitan, kiedy zamierza powrócić?
— Nie! Pan kapitan tak był podniecony, tak się śpieszył, że... — zaczął znowu lokaj.
— Stój! — wrzasnął dziennikarz. — Nie otrzymałeś telegramu od pana Hardfula ze wskazaniem jego adresu?