Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy i przypatrywała mu się bacznie i prawie natarczywie.
Tłum zaczynał rozpraszać się powoli. W kawiarniach goście dopijali swój „aperitif“ przedobiedni i spieszyli do hoteli na posiłek wieczorny, po którym oczekiwały ich przejażdżka w stronę Biarritz lub Hendaye, hazard w kasynie, lub bal w salonach hotelu „Atlantic“.
Pitt Hardful stał właśnie przed tym dziwacznym gmachem, przypominającym jakiś zwarjowany statek, i przyglądał się zajeżdżającym maszynom, połyskującym kryształowemi szybami, lakierem, niklem i latarniami.
Nagle z hotelu wybiegł portjer i przykładając megafon do ust, wrzasnął:
— Szofer lady Elzy Tornwalsen!
Ogromna, świecąca się Hispano-Suiza natychmiast bez szmeru ślizgnęła się ku tarasowi hotelu i stanęła.
Kapitan drgnął i wyprostowany czekał.
Z holu szybkim krokiem wyszła młoda, wiotka, średniego wzrostu kobieta w sportowym piaskowego koloru kostjumie i, obejrzawszy się, zawołała po angielsku:
— Moja droga pani Steward, niechże się pani śpieszy!
Na taras wypłynęła wysoka, majestatyczna postać starej Angielki.
— Jestem! — rzekła lady Rozalja. — Cóż to za pośpiech, my dear Elza?!
— Mój Boże! — odparła młoda kobieta. — Przecież wiesz, że mam sporo roboty? Pojutrze mój wyścig z Baldwinem. A Baldwin to nie te dychawiczne współzawodniczki, które pobiłam przedwczoraj!
Majestatyczna lady wzdrygnęła się cała i z wyrzutem w głosie upomniała swoją towarzyszkę: