— Czy pan Cornyle przyjechał? — spytał portjera.
— Właśnie przed chwilą zajechał samochód pana Cornyle, który wylądował w Bordeaux — posłyszał odpowiedź.
— Proszę o telefoniczne połączenie mnie z panem Cornyle! — zażądał Pitt Hardful.
Po chwili zdumione towarzystwo, siedzące w holu willi posłyszało następującą rozmowę:
— Pan John Cornyle? Bardzo mi miło słyszeć pana! Nazywam się Eryk Siwir... Chcę zaproponować panu zakład. Bardzo mnie cieszy, że pan, mr. Cornyle, zgadza się na moją propozycję! A więc stawiam na Elzę Tornwalsen pięć tysięcy dolarów. Uważa mnie pan za warjata? Istotnie, nie znam sportowych walorów pana Stantona Baldwina, lecz ze swej strony i ja uważam pana, mr. Cornyle, za warjata, bo zbyt jestem pewny pani Tornwalsen... A więc zakład stoi? Doskonale! Proszę mi przysłać list, potwierdzający zgodę pana, ja zaś wręczę posłańcowi swoje zobowiązanie. Dobranoc, mr. Cornyle! Spotkamy się po wyścigu w Ciboure. Pieniądze złożę w Societé Générale. I pan tamże? Świetnie! Good-bye!
Pitt Hardful wszedł do windy i ruszył na trzecie piętro.
Pitt Hardful chodził po plaży, trzymając się w pobliżu hotelu, zamieszkiwanego przez Elzę Tornwalsen.
Gdy myślał o tem, czy chciałby ją ujrzeć raz jeszcze, wzruszał ramionami bardzo niezdecydowanie. Lubił je-