Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Gootborg spadł z konia i nie zdążył się już podnieść, bo przyskoczył doń jakiś kmieć i z rozmachem opuścił ciężką kłonicę na zdobny w pióra hełm.
— Got! — wrzasnął komtur, lecz nie było już czasu na rozmyślanie. Musiał uciekać, bo topornicy byli już coraz bliżej, obalali konie i ludzi i szli jak huragan, co z korzeniami najmocniejsze wyrywa drzewa.
Wreszcie krzyżacki huf zawrócił i ścigany furkoczącymi strzałami uchodzić począł szybko...
Tej samej nocy poniżej Torunia od brzegu Wisły odbiła łódź rybacka z podniesionym żaglem i szybko sunęła poprzez rzekę ku ujściu Brdy. Ledwie dobiła brzegu, otoczyli ją zbrojni ludzie z zastawy.
— Powoli... lekko — mówił barczysty chłopak — nieście pomału, bo ten rycerz srodze krwią pluje...
Drugi zaś ocierając rękawem pot z czoła dodał:
— Na zamek, do starosty!
Szli potem we czwórkę, Zawisza, Popiel i Komarniccy za niosącymi Gootborga ludźmi w milczeniu niby za konduktem pogrzebowym.
Bardzo chwalili chłopaków pan Janusz z Brzozogłowy i pan Klemens Puchała — oboźny, chociaż król o Służewskiej dowiedziawszy się wyprawie długo gniewny był na starostę bydgoskiego, że na takie harce zezwolenie dawał. Ale jak się potem okazało — dobre to było, bo Krzyżakom ducha odebrało.
Cicho siedzieli utrudzeni chłopcy w Bydgoszczy, bo wypoczynek im dał oboźny, a do Popiela medyka posyłał, bo Waśko oberwawszy po łbie szablicą osłabł i gorączka trawiła go w dzień i w nocy. Rozchorzał się wreszcie na dobre i musiał w izbie pozostać, podczas gdy przyjaciele na nową ruszyli wyprawę.
Zarządził ją i przygotował sam starosta i dumny z niej chodził potem jak paw, choć panowie z rady kró-