Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

i do króla iść pozwolił na prawdziwą, wielką wojnę, do której tak miłośnie sposobił ich stary Chwalibóg.
Po bitwie pod Świeciem zapędziwszy się daleko za komturem, zostali odcięci. Ukryli się więc w gąszczu pod kłodami, przeczekali aż odejdzie pan Brzozogłowy a potem — Krzyżacy, zbierający zabitych braci zakonnych i służebnych, a pochowawszy broń po wykrotach, bocznymi drogami poczęli przekradać się ku Bydgoszczy. Próżne wszakże były ich starania. Wszędzie kręciły się i czuwały podjazdy krzyżackie. Tedy naradziwszy się postanowili przedzierać się na wschód, gdzie nieznanymi szlakami król prowadził chorągwie polskie, wojsko litewskie, czambuł tatarski i drużynników smoleńskich.
Niebawem napotkali tabor krzyżacki. Ze sto wozów wiozło zboże i suszone mięsiwo, a woźnice — kmiecie z Kujaw przygarnęli chłopców. Nie sprzeciwiał się temu stary Krzyżak, prowadzący cały tabor do Dąbrowna, gdyż chłopcy przez tłumacza powiedzieli mu, że z Torunia od rodziców uciekli, by do wojska zakonnego wstąpić.
Krzyżak nie spieszył się zbytnio, to też do Dąbrowna podjeżdżając, spotkali tłumy uciekających mieszczan, którzy opowiedzieli, że Polacy zdobyli już Lidzbark i Dąbrowno, gdzie miasto zostało podpalone, całą zaś ludność puszczono wolno.
Tabor zawracał w pośpiechu, aby nie dostać się w ręce Polaków.
Chłopcy porozumieli się w jednej chwili i zamieszawszy się w tłumie uciekinierów, powoli wycofywać się zaczęli w stronę borku sosnowego, gdzie ukryli się w haszczach młodniaka, rosnącego po pagórkach.
Dwa dni o głodzie przesiedzieli chłopcy w tym gaiku, żując tylko korę i młode igliwie. Nie mogli iść dalej, bo wszędzie węszyły podjazdy krzyżackie, śledząc ruch