Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

W godzinę potem cyrulik Wołoszyn kwaśną wodą z okowitą przemył rany chłopców, pozlepiał pajęczyną, z woskiem i borsuczym sadłem ugniecioną, napoił gorzkimi ziołami z winem i, okrywszy ich baranicami, na ławach złożył w spokoju.
Nazajutrz „orły“, chociaż przy nieostrożnym ruchu krzywiły się i syczały, gotowe już były do drogi, przyglądając się na dworze pachołkom kulbaczącym konie.
Zawisza ujrzawszy chłopców podszedł i spytał:
— Gadaliście wczoraj, żeście ze stryjskich osiedli bronnych szli? Cóż to i po co nosiło was przy samej rubieży?
Z odpowiedzią wyrwał się Waśko Popiel, bo najbliżej rycerza stał:
— Do zasiek szliśmy na grani, bo tam już nasi zasiedli...
— Po co zasiedli? — zdziwił się Sulimczyk.
— Wojnę, słysz, z Krzyżakami król nasz wszczyna. Ojcowie poszli do Sambora na starościńskie wici, młodych zaś posłano na bronę od węgierskiej strony, bo gadał goniec wojewody, iż z Krzyżakami powąchali się Madziary — powtarzał Waśko zasłyszane w domu wieści. — Zgubiliśmy drogę w puszczańskich uroczyszczach i wychynęliśmy na grań, aby się rozejrzeć, aż tu napadli nas hajduki i — ot... — to powiedziawszy ręką wskazał na swoją omotaną szmatami głowinę.
Rozmowę jego z rycerzem uważnie podsłuchiwał hajduk, który na przełęczy groził chłopcom strasznymi karami. Wysłuchawszy wszystko żołdak pobiegł do swego duki — przywódcy, a ten znów do Gezy Humby, poczym obaj długo naradzali się w bocznej komorze.
Gdy poczet konwojujący rycerzy polskich, którzy byli gośćmi na węgierskim dworze królewskim, wyruszył w stronę przełęczy Użockiej, jadąc szeroką przesieką łagodnymi załomami wspinającą się na zbocza Bieszczadów