Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ostawcie ich, niech idą! — rozkazał Zawisza Czarny ciężko dysząc. — Dzięki wam za odsiecz, bracia!... Widziałem was, gdyście z gór lecieli, orły podkarpackie!!.. Królowi i panom o was opowiem i uraduję ich, że w dobrych rękach spoczywa obrona grani naszej górskiej!...
— Ktoś ty jest panie? — spytał Olko Ilnicki mimowoli kołpak z głowy zrywając.
— Jam Zawisza Sulimczyk Czarny z Garbowa, a ów — brat mój Jan! — odparł rycerz.
— Zawisza Czarny! Zawisza Czarny! Sławny, srogi rycerz! — przeszedł przez tłum młodych włodyków pogwar i poszept zachwytu i zdumienia, bo w one czasy chyba ino dzieciuchy nie znały głośnego imienia i groźnego klejnotu znamienitych panów na Garbowie, Lipie i Knehyńcach, aż stanęli wszyscy w milczeniu i głowy obnażyli.
— Dzięki wam! — powtórzył Zawisza i nic więcej nie powiedział, bo od miecza był ów rycerz przesławny, ale nie od pustego gadania.
Dopiero po chwili odsapnąwszy nieco obejrzał się dokoła szukając kogoś w tłumie, a nie znalazłszy spytał:
— Gdzie są te... orliki?
Włodyki z Łosińca, Jaworowa, Ilnika, Litmirza i Turki nie wiedzieli, o kogo pyta rycerz, więc spoglądali na siebie ze zdumieniem.
— No, ten tam familiant mój — Zawisza... — uśmiechnął się Sulimczyk.
— Andrzejko! Andrzejko! — poczęli nawoływać włodyki.
Chłopak utykając na lewą bosą nogę, którą dopiero co, od koszuliny szeroką kromkę oderwawszy, szmatką obwiązał, bo go jeden z hajduków włócznią dźgnął pod kolano, stanął przed rycerzem.
— A gdzież ten drugi, co to obok ciebie, orliku, rąbał niczym drwal na porębie? — spytał go rycerz.