Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wnet przybieży, ino śniegiem krew utuli, bo mu ze łba ciurkiem płynie — odpowiedział Andrzejko przestępując z nogi na nogę, gdyż mu stopa marzła.
Przez tłum przecisnął się wkrótce Bogdanko, a spoza jego szerokich barów wyglądały ciekawe oczy Raszka i Waśka, pełne jeszcze ogni bitewnych.
Sulimczyk uśmiechnął się do chłopaków i rzekł poważnym głosem:
— No, orliki, widziałem was w sieczy. Nie ma co gadać — łapska macie mocarne, ino machacie nimi bez rozumu. Dobre z was mogą być wojaki, ale bez nauki i wprawy tylko w takiej ino bijatyce stawać możecie... Jeśli rodziciele zezwolenie wam dadzą, wziąłbym was wszystkich czterech ze sobą i Krystynowi Chwalibogowi oddałbym w naukę...
Chłopaki oniemiały z radości i wpatrywały się w rycerza jak w zjawę cudowną.
Wreszcie z tłumu wyszedł Jurga Wysoczański-Weryho, który nad zasiekami dozór miał i dlatego to „kniazia bronnego“ tytuł mu nadano.
Ten w pas Sulimczykowi się pokłonił i powiedział:
— Uczciwie prosimy was, cni rycerze, do naszej krainy na wypocznienie i wydobrzenie! Staruchowie tam sami, białogłowy i dzieci pozostały, ale na rządzeniu ostał kniaź Miklosz Turecki, przezwiskiem Nedźwiedź. On też was zacnie podejmie i ugości. Prosimy i nisko się kłaniamy!
— Prosimy! Prosimy! — zakrzyknęli włodyki i cisnąć się do rycerzy poczęli jak dzieci do ojca.
— Jak widzę, słysz, wielu macie w swojej krainie niedźwiedzi, bo gdyby ci malcy nie byli „orlikami“ miałbym ich też za burych kudłaczy — bo mocne to, zubaste, złe! — śmiał się Jaśko Farurej, gdyż ochłonąwszy po bitwie znowu poweselał. Taki to już z niego był bowiem człek beztroski.