Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, tedy to herb Sas — burknął starzec.
— Choć są u nas i tacy, co powiadają, że ojcowie dawniej pieczętowali się Leliwą, Lisem, Śreniawą, Porajem... ale w bojach wszyscy chadzają „stryjcami“ na jedno zawołanie „Sas“ — dokończył swoją odpowiedź Komarnicki. — Ten klejnot dziadowie z Wołoszy przynieśli, gdy do naszych gór powrócili....
Grzymalita słuchał uważnie.
— Tedy szlachta? Herbowa? — spytał.
Chłopcy wzruszali ramionami nieznacznie, ale nie odzywali się, bo nie wiedzieli, jak mają odpowiedzieć.
— Możebyście spoczęli i ogrzali się — zaproponował Gniewosz.
— Bóg zapłać, ale śpieszno nam do chorągwi, bo my jeńców do niewoli wzięli — odpowiedzieli chórem.
— Jak służba, to służba! — kiwnął głową stary. — Tedy my z wnuczką do pana Herburta przyjedziemy, by wam przy nim dank złożyć i czymś za ratowanie odpłacić zacnie! Z Bogiem!
— Ostawajcie i wy z Bogiem, panie! — powiedzieli chłopcy i prawie biegiem skierowali się do bramy.
Tylko Andrzejko dwa razy się obejrzał zanim dobiegł do końca dziedzińca i przywidziało mu się, a może tak i zaprawdę było, iż w oknie baszty narożnej ktoś białą chustą powiewał.