Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawa mi się powikłała... Wiecie, panowie bracia, kogo to na Wiśle młode rycerzyki, te wilczęta cięte, wyłowiły?
Pomilczał trochę, by zwiększyć zaciekawienie, i nagle zakrzyknął:
— Albrecht hrabia Sajn, komtura toruńskiego brat, a z nim razem i kupiec niemiecki z Bydgoszczy, Ernst Tettlenbach, za ich tą sprawą w nasze dostali się ręce!
— No, to i co z tego? Powróz konopny i takich zdzierży, gdy na gałęzi zawisną... — mruknął Suchy Wilk.
— Zdzierżałby, słysz, wiem o tym, cny Spytku, ino pisma ważne przy nich znaleziono... tak ważne, że aż powiedzieć o nich nie lza. Królowi je onegdaj przez gońca szparkiego posłałem i teraz czekam, jak król tę sprawę rozsądzi....
— Tak byście z razu gadali, panie Pawle! — odezwał się srogi Wierusz Tarło. — Nijak nie lza takich synów obwiesić, bo z nich niejedno jeszcze wyciągnąć można, jeżeli z „prynuką“ popytać...
— Toteż i my z Kmitą — szwagrem takoż myślimy — kiwnął głową Herburt.
— Tedy jedno pozostaje — czekać aż goniec z Krakowa przybieży — powiedział ten i ów z rycerzy.
Narada się na tym skończyła, więc pan Marcin Kmita skinął na pachołków, a ci snadź już przygotowani byli, bo kubki wnosić poczęli i na stole ustawiać gąsiory i dzbany, na przygryzkę do węgrzyna podając świeże podpłomyki z przysuszoną na ogniu słoniną.
Gdy panowie w rozmowach o wszelakich sprawach i dochodzących do Tarnobrzegu słuchach zabawiali się kubkami, wbiegł do kwatery Jur z Rybotycz, chorąży i zawołał:
— Wojewoda sandomierski i dziedzic tutejszy do pana Herburta dążą!