Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Paweł poszedł naprzeciwko gościom. Długo ściskali się z wojewodą Mikołajem z Michałowic, gdyż lubili się od dawna, a potem Herburt zwrócił się do Grzymality i rzekł:
— Cieszymy się wszyscy, żeście, rycerzu, szczęśliwie wnuczkę odzyskali, acz ciężką na mój huf obelgę rzuciliście wonczas, ino pojmuję, że było to z goryczy i troski. Prosimy w niskie progi, wojackie, obozowe! Czym chata bogata, tym rada!
Ale wojewoda powęszywszy swym długim nosem mruknął głośno:
— Hm... hm... Chata, słysz, jak widzę, zacnym winem bogata, no, to i dobra! Wejdźmy, ojcze Gniewoszu, w owe niskie progi!
— Chętnie — odpowiedział Grzymalita głaszcząc się po brodzie — ino proszę pozwoleństwa panów rycerstwa o przyprowadzenie wnuczki — Heleny, syna mego Wojciecha córy...
— Prosimy... prosimy! — rozległy się głosy. — Białogłowę jak to słońce zawsze radzi oglądamy!
Pan Kmita szybkim krokiem wyszedł natychmiast, by pannę do stołu zaprosić i po drodze syczał do pokojowców:
— A sprzątnijcie wszystko, chłystki, a makatkę jakąś na stół dla piękności zarzućcie, a kubki czyste podajcie i do srebrnej łagwi owej, u Ormianina kupionej malmazji utoczcie z małej kufy! A żywo, piorunem, na jednej nodze! Czuj duch!
W kilka minut potem w kwaterze obu rycerzy zapanowało milczenie. Wszyscy przyglądali się Helenie z możnego, prastarego rodu Grzymalitów.
Rycerzom zdawało się, że to boginka wiosny wkroczyła do przyciemnej izby z belek sosnowych i o niskiej, czarnej od dymu powale. Helena stanęła na progu w białej, prostej szacie ściągniętej srebrnym łańcuchem o tur-