Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

kusowej klamrze. Takaż niebieska zapinka widniała pod szyją; na ramiona opadały obfite sploty złotych włosów, na głowie srebrną opiętych siatką. Z piersi zwieszał się złoty łańcuszek z krzyżykiem, wysadzanym turkusami. Stała w słonecznej mgle, jak cudna zjawa, i każdemu z rycerzy zdawało się, że śni i że to wdzięczne widziadło pierzchnie nagle i rozwieje się bez śladu.
Stary Grzymalita spostrzegłszy zachwyt rycerstwa począł sapać z zadowolenia i głaskać się po brodzie, dumny z urodziwej wnuczki.
Pan Marcin usadowił gości na miejscach poczesnych, częstował winem, suszonymi, lepkimi daktylami, piernikami miodowymi z imbirem, zapraszał i rozmową bawił, bo układny był i do dworskich obyczajów nawykły, a uważający na wszystko.
Goście czuli się swobodnie w rycerskim gronie, chociaż niejeden z nich w domu prostacki prowadził żywot i na schedzie swojej przy stadzie tam czy przy orce boso chodził i tylko szablą od chłopa się różnił, fantazją i butą, — gdy ktoś mu do kaszy ważył się dmuchnąć.
W pewnej chwili Grzymalita trącając się kubkiem z rycerzami rzekł:
— Prosiłbym was, panie Pawle, byście nam owych młodych rycerzyków, co to mi wnuczkę uratowali, pokazać raczyli, jeśli łaska, bo widzę, że dziewczyna rozgląda się wokół, zbawcy swego wyglądając. Nie pomnę już, jak się zowie...
— Andrzej Zawisza... rycerza z Garbowa druh i familiant! — z wyrzutem podnosząc niebieskie oczęta na dziada wyszeptała wnuczka Gniewoszowa.
— Hej, pacholiki! — klasnął w dłonie pan Marcin. — Skocz no który do szopy pierwszego hufu i powiedz tym młodzikom, by duchem biegli do kwatery, a niech ino uważają, by z pośpiechu ścian nie rozwalili, bo dziedzicowe to dobro, nie nasze!