Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

To kuszenie odrzucił od razu starosta rzekłszy poważnie:
— Na nic to! W piśmie wojewody sandomierskiego stoi, jak wół: „Masz, cny Januszu, tych posłanych ci z jeńcami młodzików na strażnicy bydgoskiej przy sobie ostawić, bo oni ci się tam przydadzą, jako że rezolutne to mocne i odważne wilczęta i w sztukę orężną przez Chwaliboga Zawiszowego wprawieni“.
Nie dodał tylko pan starosta, że było też i drugie o tym samym pismo, a w nim znów pan Marcin Kmita pisał, że trza chronić Andrzeja Zawiszę przed wielką przygodą, bo inaczej na śmierć by się zapłakała młoda dziedziczka na Tarnobrzegu i Bogorii. Wspomniał też o tym, że umyślili ze szwagrem chłopaka zdala od Tarnobrzegu trzymać, bo „nie sposobnie jest ogień chować w słomę“.
Tak więc „orlęta podkarpackie“ ugrzęzły na zamku bydgoskim. Nie nudziło im się życie na strażnicy, gdyż chłopcy w ciągłych byli wypadach ku Koronowu, Drezdenku i Toruniowi, na zwiadach, na czatach i podsłuchach, a nieraz to i z krzyżackimi ścierali się podjazdami aż pod siedziby komturów zapędzając się w pogoni.
Bojowe, czynne, burzliwe wartko płynęło tam życie — najlepsze na nudy a nawet na troski serdeczne, bo pan starosta — śmiały, czujny i ruchliwy — tego też od swoich żądał wojowników i gnuśnieć im nie pozwalał.
Do Bydgoszczy tymczasem przychodziły wieści o sprawach wielkich. Wiedział więc pan starosta i rycerstwo, że wszystkie chorągwie miały ciągnąć do Wolborza, że w Czerwińsku, pod opactwem, uczeni Czesi przez Wisłę budowali szeroki most na łyżwach i że król posłał piętnaście lżejszych chorągwi, a w ich liczbie chorągwie ziemi przemyskiej, podolskiej i halickiej nad Narew, by pilnowały strony krzyżackiej, zanim książę Witold ze swymi Litwinami, Tatarami i drużyną smoleńską dokona prze-