wróg, który mógłby być przyjacielem, lecz w którego sercu rozpaliliśmy niebacznie płomień gorącej i ślepej nienawiści.
Poczuwam się, jako Polak, jako syn narodu, hołdującego wolności i nauce Chrystusa, do obowiązku wypowiedzenia w tej książce swoich myśli i wrażeń. Wymagały zaś one obszerniejszych studjów i opisów, a więc i większych rozmiarów mej literackiej pracy o Afryce Północnej.
Mogłem zagłębić się do duszy szczepów północno-afrykańskich, dzięki moralnej pomocy Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej, Rządu Francji, marszałka Lyautey, ministra p. Stegg’a, ministra p. Blanc, generała Dupont i innych czynników urzędowych. Wyrażam wszystkim tym instytucjom i osobom moje serdeczne podziękowanie, a także Towarzystwu Geograficznemu w Algerze, które dało mi wiele niezbędnych materjałów naukowych, potrzebnych do opracowania moich podróżniczych dzienników.
Za tę pomoc wywdzięczyć się mogę tylko szczerością wrażeń i spostrzeżeń. Nie wątpię, że moje zdania, wypowiadane w tej lub innej kwestji, wywołają napaść na mnie z różnych obozów, lecz mam nadzieję, że ludzie, zakreślający program polityczny na dłuższe okresy historyczne, niż terminy poszczególnych umów i postanowień niezliczonych konferencyj, przyznają mi rację.
Zresztą żyję i pracuję, mając za swe godło słowa Dantego:
„Segui il tuo corso, e lascia dir le genti.“
Krocz swoją drogą i pozwól ludziom mówić o tobie.
Warszawa-Gniezno, 1925 r.