skiej dzielnicy, starego miasta, czyli Medina, zamkniętego w czworoboku wysokich murów, przeciętych kilku bramami, i miasta nowego, dzielnicy daleko obszerniejszej, gdzie się mieszczą urzędy administracji, poczta i telegraf, sklepy, instytucje wojskowe, szkoły, kościół, wille i bardzo ładne ogrody. Składa się ona z małych, niskich domków murowanych, niektóre urzędy posiadają malownicze gmachy w pseudo-maurytańskim stylu.
Dął dość silny wiatr, więc upał nie dawał się we znaki, zato chmury kurzu i piasku zasypywały oczy i drapały w gardle.
We francuskiej Udżdzie niema nic do zwiedzenia, więc p. Pariel proponuje nam przejechać się jego samochodem do pobliskiej oazy.
Mijamy miasto, przecinając część Mediny, i wyjeżdżamy na dobrą szosę. Z początku droga prowadzi pomiędzy niskiemi glinianemi murami, otaczającemi ogrody, plantacje i domy tubylców, lecz wkrótce wybiega na równinę Angad, mającą charakter poczęści stepu, poczęści kamienistej pustyni. Jednak pracowici biali koloniści — Francuzi i Hiszpanie — w kilku odcinkach tej równiny założyli bogate plantacje zboża różnych gatunków, tytoniu i wina. Koloniści są przekonani, iż próby kultywowania bawełny i lnu dadzą tu świetne wyniki.
Na horyzoncie majaczy górski grzbiet Beni-Snassen, za którym leży urodzajna i bogata równina Triffa, przecięta gajami migdałowemi, oliwnemi, jałowcowemi[1] i dębowemi.
Przed nami w oddali zjawia się nagle długa, ciemna linja roślinności. W miarę zbliżania się do niej, rozróżniamy pierzaste korony palm, a w kilka minut potem jesteśmy już w oazie Sidi Jahia. Drzewa oliwne, terpentynowe[2], łozy płaczące, palmy daktylowe, graby i dęby, rosną na brzegach przepływających po-