sami zaczynał mówić śpiewnym, natchnionym barytonem, magnetyzując obecnych wzrokiem.
Wszyscy dokoła stali ze złożonemi jak do modlitwy rękami.
Tymczasem wychudzona, ascetyczna postać mówcy zaczęła się miotać i przebiegać od jednego słuchacza do drugiego. Za każdym razem, gdy Arab wykrzykiwał imię świętego i frazes, skierowany do słuchaczów, dwaj jego pomocnicy — starzec, pozbawiony nosa i warg, zjedzonych przez trąd, i chłopak o idjotycznym wyrazie twarzy, powtarzali ostatnie słowa i zawzięcie bili w bębenki.
Arab improwizował modlitwę, litanję do wszystkich świętych Islamu, najczęściej jednak powracając do imion miejscowych „uali“: Sidi Jahia Bu-Czikhi, Sidi Taleb, Sidi Okba, Sidi Zian i innych; jednocześnie czynił rachunek sumienia w imieniu wszystkich obecnych, mówił o karze za grobem i o nagrodzie w raju — tym przybytku wiecznej szczęśliwości. Była to modlitwa, przepowiednia, nauka, groźba i rzucanie ziaren słodkiej nadziei zbawienia duszy.
Ruchy mówcy-improwizatora stawały się coraz szybsze, coraz bardziej porywające i zapalające. Chwilami milknął i wtedy oglądał wszystkich bacznie, paląc ich swym wzrokiem i zaglądając im do duszy. Tak musiał patrzeć apostoł Pański Jan na nierządnicę, która podług legendy chełpiła się, że skusi Nazarejczyka swoją pięknością i namiętnemi pieszczotami, lecz padła pod jego wzrokiem na ziemię i łkać zaczęła w ponurej rozpaczy, a tłum szeptał wylękły:
„Niewiasta ta chełpiła się daremnie... Wszak to nie On, to Jan — Jego uczeń ukochany“...
Po chwili znowu zerwała się natchniona improwizacja, a wtedy można było zrozumieć, w jaki sposób wszyscy ci „szaleni madhi“ — pół-wodzowie, pół-obłąkani kapłani i prorocy, porywali i prowadzili całe szczepy na wielkie i krwawe dzieło świętej wojny. Cały mistycyzm Islamu, surowy i potężny, był przed nami.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/105
Ta strona została skorygowana.