chodzi od równomiernie dmących wiatrów z różnych stron świata, lecz romantycznie nastrojona myśl chce widzieć w tem przejaw jakiegoś wyższego rozumu, który zmusza rośliny rosnąć tak, aby dawały znękanym przez słońce istotom najwięcej radości. Istotnie, w kolistym cieniu drzew i krzaków roi się od drobnych gryzoniów, ptaków, płazów i owadów.
W godzinach, gdy oszalałe słońce, niby pęknięte naczynie z rozpalonem do białości roztopionem złotem, wylewa zabójcze strugi swych promieni i żaru, przenikającego korkowy hełm podróżnika i grube płótno namiotów — wszystko co żyje chowa się w cieniu roślin. Tylko czarny, niby na węgiel spalony pustelnik kamienny fruwa sobie na największym skwarze, migając białą piersią i białą plamką nad ogonem. Reszta boi się wychylić za granicę okrągłego cienia, rzucanego przez drzewa i krzewy.
Minęliśmy kilka osad tubylczych ze stojącemi na uboczu domami francuskiej administracji i siedzibami europejskich kolonistów, z polami ze zbożem, kukurydzą, rzadziej z niewysokiemi łozami wina, lub z równemi rzędami drzew oliwnych. Czasami wznosi się jakaś już opuszczona „kasba“. Potężne jej mury i baszty już zaczynają się rozsypywać i padać. To są obronne grody w postaci jednego budynku, gdzie się nieraz mieściły całe szczepy z ich dobytkiem i stadami, gdzie płynęło ich życie, z jego radością i męką. O wschodzie słońca otwierano jedyną bramę, a o zachodzie — zamykano, i wtedy już żadna żywa istota nie mogła się dostać do wnętrza. Jeżeli to był swój — dostawał radę zanocowania w polu, przy koniu lub wielbłądzie, jeżeli przybywał obcy — mógł otrzymać postrzał od stojącego na czatach mieszkańca „kasby“. Teraz te zbiorowe domy, twierdze i wsie zarazem zostały bez mieszkańców, którzy coraz gromadniej przechodzą na rolę, zakładając swoje plantacje, wzorując się na Europejczykach. „Kasby“ służą dla noclegu bydła, zresztą powoli zamieniają się w gruzy, opuszczone, ponure i groźne.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/111
Ta strona została skorygowana.